Instynkt macierzyński jako kobiety mamy ponoć zapisany w pakiecie. To oprogramowanie wgrane fabrycznie. Prędzej czy później dopada każdą z nas. Oczywiście znam osobiście wyjątki i istnieją kobiety które nie mają potrzeby opiekowania się potomstwem. Są one jednak w mniejszości. Jeszcze 20- 30 lat temu ciąża 20 latki nie budziła kontrowersji, dzisiaj jest inaczej. Odkładamy projekt dziecko na później. Bo pieniądze, szkoła, kariera, prestiż, dom, mieszkanie, samochód, samorealizacja, wakacje, podróże, wygoda? Mogłabym mnożyć powody chyba w nieskończoność.
Problem ciążooporności to prawdziwa plaga, ze względu na zaburzenia hormonalne kobiet. Przyczynia się do tego zatruta żywność, powietrze woda. Jesteśmy z każdej strony bombardowani chemią. Czasami myślę sobie, że steruje nami taki „Pinki i Mózg” i próbują doprowadzić do wyginięcia ludzkości by w końcu zrealizować swój plan czyli „… to co zawsze Pinki, zdobywać świat”. Nasza pogoń za statusem społecznym i przesuwanie granicy urodzenia pierwszego dziecka również nie sprzyja płodności. Czy sami sobie robimy kuku? Nie wiem czy to jest świadome działanie. Z jednej strony pytania „a kiedy dzidziuś”, z drugiej ciśnie nas presja emancypacyjna – „Musisz coś w życiu osiągnąć, nie daj się wpędzić w bycie kurą domową”. Wychowywanie dzieci nie jest czymś o czym marzymy w równym stopniu jak podróże czy awans w pracy. Mam wrażenie, że rola matki jest jeszcze bardziej marginalizowana jak kiedyś. Kobieta owszem ma być matką, ale również musi się spełniać zawodowo. A dlaczego musi? Dlaczego tak rzadko można usłyszeć – Brawo wychowywałaś dzieci przez trzy lata w domu. Nie pracowałaś zawodowo, ale zrobiłaś dla tych istot więcej niż jakakolwiek placówka? To wspaniale, że w większości domów panowie równie mocno angażują się w wychowanie dzieci i obowiązki są dzielone po równo. Pod tym względem emancypacja zrobiła kawał dobrej roboty. I zdaję sobie również sprawę, że ciężko jest dzisiaj utrzymać się z jednej pensji. To wszystko prawda, ale… No właśnie jest jak zawsze jakieś ale. Kiedyś było biedniej ale szczęśliwiej. Ludzie ze sobą byli, rozmawiali, cieszyli się każdą chwilą. Mieli dla siebie czas. Dzisiaj wszystko idzie według schematu. Studia, praca, ślub, mieszkanie, dziecko, macierzyński, żłobek, powrót do pracy, przedszkole, szkoła, zajęcia poza lekcyjne, godzina 18 jesteśmy w domu, szybko jedzenie, odrabianie lekcji, prysznic, siusiu, paciorek i spać. I co z tego, że co roku mamy super wczasy, w garażu stoi nowe auto, a na ścianie wisi 60 cali?Dziecko dorasta a my zdajemy sobie sprawę, że życie przecieka między palcami. I to nie jest wina jednostki – to trend i presja z zewnątrz. Mamy potrzebę podporządkowania się i płynięcia z nurtem. Chwała ludziom którzy starają się płynąć pod prąd. Podziwiam i mam nadzieję czerpać inspirację z nich.
Kiedy obserwuję to wszystko zastanawiam się czy ja faktycznie jestem gotowa na dziecko. Czy ja będę w stanie dać małemu człowiekowi wszystko czego bym pragnęła sama dla siebie. Czy będę w stanie odciąć się od nałogu technologii jaka nas trzyma w swych szponach. Czy nie powiem nigdy maluchowi „za chwilę” kiedy będzie chciało się przytulić. Wciśnijmy pauzę… Odłóżmy na bok komórkę, kompa, wyłączmy telewizor. Bo ten Pinki i Mózg faktycznie zawładną nad światem a my za jakiś czas nie będziemy w stanie już zatrzymać ten machiny.
A na koniec taki przykład: Moja mama urodziła mnie jak miała 21 lat. Dzisiaj ja mam prawie 30 a moja mama 51. Mam nadzieję że jeszcze wiele wiele lat przyjaźni przed nami i uda nam się zrealizować miliony wspólnych planów.
Kiedy 30-35 latka decyduje się na dziecko tego czasu do spędzenia z dzieckiem jest relatywnie i proporcjonalnie mniej. Zaczęłam się starać o dziecko kiedy miałam niespełna 23 lata, los akurat w moim przypadku zadecydował inaczej – nie dał mi dziecka od razu. Wierzcie mi jednak że z każdym kolejnym rokiem mam świadomość tego, że jest on odebrany nie mnie – a właśnie mojemu potencjalnemu dziecku.