… zwierzak ukojeniem dla rozbujanego instynktu macierzyńskiego
Kocham zwierzęta, prawie na równi jak ludzi. Kiedy widzę cierpienie naszych braci mniejszych moje serce pęka w pół. I tu nie ma znaczenia czy jest to mysz czy niedźwiedź. Każdy kto świadomie zadaje ból i krzywdzi bezbronne stworzenia powinien ponieść najcięższą karę.
Ale do rzeczy. Jak wiecie mam dwa koty. Mam pewność, że to szczęśliwe zwierzaki. Nawet jeśli mają zakaz biegania po stole i po blacie w kuchni. Zabraniam też włazić nam do talerza i biegać po dworze. Jestem odpowiedzialna, karmię, sprzątam po nich, głaszczę i dopieszczam, a kiedy są chore reaguje najszybciej jak się da. Żartobliwie z mężem tytułujemy się Starą i Starym naszych kotów. I choć kocham te futrzaki najbardziej na świecie to NIGDY nie będą moje dzieci.
Nie piszę tego po to aby krytykować osoby, które traktują swoje sierściuchy jak potomstwo. Niektórzy wybierają zwierzę zamiast dziecka bo tak wygodnie, a inni wypełniają w ten sposób pustkę, która chodzi za nami Ciążoopornymi jak cień. I ja jestem w stanie to zrozumieć, bo każdy z nas jest inny i inaczej stara się poradzić sobie z tym uczuciem. Ja jednak będę bronić się przed tym z całych sił. Nie chcę zacząć myśleć o Lilce i Ince w takiej perspektywie. Boję się że to zlasuje mi do reszty moją głowę. Łapię się czasem, że zaczynamy mówić do nich jak do dzieci. Ogromnie mnie bawi to jak mój mąż tłumaczy Ince, że nie wolno zabierać jedzenia „siostrze”. I póki jest to tylko w formie żartu, jest to okej. BTW naszemu odkurzaczowi też ostatnio tłumaczył, że powinien szybciej trafiać na ładowanie do bazy a nie błądzić po całym mieszkaniu. Ubarwia nam tą rzeczywistość. Mimo to chwilami zastanawiam się czy to jest jeszcze normalne, czy już nadaje się do ingerencji specjalisty. Wcale nie chodzi mi tu o wstawkę z odkurzaczem, a o traktowaniu naszych zwierząt.
Ci, którzy są ze mną od dawna wiedzą że całkiem nieźle radzę sobie z moją ciążoopornością. Staram się działać świadomie, i rzadko daję się ponieść emocjom – może to błąd? Nie lubię kiedy wymyka mi się coś spod kontroli, czuję się wtedy jak dziecko we mgle. Muszę mieć plan i wszystko poukładane. Możliwe, że jestem teraz taka mądra z tymi zwierzakami bo dalej mamy jakiś plan B w zanadrzu. Kiedy wyczerpiemy wszystkie możliwości sama w testamencie ujmę koty zamiast krewnych. Nigdy nie mów nigdy. Na dzień dzisiejszy jednak mówię – NIE. Koty nie są i nie będą moimi dziećmi.
Dajcie mi znać w komentarzach lub wiadomościach prywatnych czy traktujecie zwierzaki jak dzieci, czy staracie się tak jak my stawiać póki co barierę.
zdjęcie tytułowe źródło: http://piorunkontraresztaswiata.blogspot.com/2015/09/32-wozek-dla-piesea.html
Stety bądź nie często łapie się na niańczeniu moich psów i wylewnemu tłumaczeniu co im wolno a czego nie. To fakt, bez nich nie wyobrażam sobie domu i pustki jaka by panowała – a zwłaszcza w okresie walki o dzidziusia dostałabym pewnie do głowy i zamiast szukania dobrego ginekologa szukałabym zakładu psychiatrycznego. Gdy są chore biorę L4 – kto się nimi lepiej zaopiekuje niż mamusia;)?? Czasem się śmieje, że moje psy mają się lepiej niż nie jedno dziecko na świecie.
Ciesze się, że jest ktoś kto to zrozumie i nie zlinczuje mnie za to – bo kto by pomyślał zwierze traktować jak dziecko czy członka rodziny. Tylko co innego pozostaje nam w trudnych chwilach, gdy hormony buzują , otaczają nas wiatropylne istoty, które zachodzą w ciążę od dotknięcia czarodziejską różdżką, gdy rodzina jak sępy lata nam nad głowami z pytaniami a kiedy dzieci -przecież macie już swoje lata, babcią chce zostać?? Kiedy znajomi patrzą się na was jak na dziwaków, którzy zmienili priorytety życiowe z pieluch na szczury korporacyjne – bo przecież nie mamy na czole napisane chce ale nie mogę ……………….
PolubieniePolubienie