Sposób wyrażania siebie czy naginanie rzeczywistości?
Instagram zalany jest falą zdjęć dumnych rodziców. I nie dziwię się wcale bo dziecko to największy powód do dumy. To nie oznacza jednak, że ta strefa to tylko #instamatka #instaojciec i #instadziecko. 5 lutego minie dwa miesiące odkąd jestem z Wami. Czytając wiadomości które mi przesyłacie i historie nie raz pobeczałam się jak głupia. Zarówno ze smutku jak i z radości. Wzrusza mnie też to ile słów ciepła i wsparcia otrzymuję każdego dnia. Skoro jesteśmy już ze sobą dość blisko chciałabym się podzielić pewnym spostrzeżeniem o ciążooporności w sieci.
Niepłodności nie widać w świecie internetu. To temat tabu, bo tak społecznie rzecz ujmując wstyd się do tego przyznać. Bo co ludzie powiedzą. Z resztą tego przecież nie da się pokazać i zaistnieć dzięki słodkiej fotce pt. „Niepłodni”. Przecież na pierwszy rzut oka nie widać , że nie mam i nie mogę mieć dzieci. Nie można się wylansować na niepłodności i wrzucić słodkiej fotki z tą mendą na instagram oraz pochwalić się nią na facebooku. Ale przecież pary które mają problem z poczęciem, żyją normalnie a przynajmniej starają się tak żyć. Dlatego nie brakuje też w internetach ty radosnych zdjęć ludzi którzy na codzień walczą z ciążoopornością w zaciszu domostwa. Jak wiecie jest to okupione stresem, łzami i cierpieniem. I tego w sieci nie widać, bo czym tu się chwalić. Internet to taka magia i równoległa rzeczywistość, tu możemy być kim chcemy i pokazać to co chcemy. Nikt przy tym nie zapyta pod zdjęciem „Dlaczego nie masz dziecka?”, i nie powie „Oj współczuję, taka piękna para i bez dzieci” albo „Tylko dziecka Wam brakuje” lub „Zegar biologiczny tyka, wiecznie piękna i młoda nie będziesz” W sieci jesteśmy w miarę bezpieczni. Jeśli sami nie zrobimy coming out jak zrobiłam to ja prawdopodobieństwo ciosu a’la ciocia w święta czy wścibska pani Glaglakowa z trzeciego piętra jest znikome.
Ciążooporna w mediach społecznościowych
Czy to jest naginanie rzeczywistości i tak i nie. Przecież rodzicielstwo to nie jest bułka z masłem. Większość rodziców prowadzących profile w sieci też lekko koloryzują to wszystko. Każdy komu się wydaje, że posiadanie potomstwa wygląda radośnie jak w reklamie pampersa czy papki Bobocośtam może boleśnie się rozczarować. Kupy śmierdzą, dzieci się brudzą, podłoga po 10 minutach od umycia jest znów brudna, a na twarzy bez makijażu często główną rolę grają zmęczone i podkrążone oczy. I jeśli ktoś w dalszym ciągu się upiera, że jest tak jak na zdjęciu radzę: „Porzućcie wszelką nadzieję Wy którzy w to wchodzicie”. I podobnie jest u mnie to że wrzucam uśmiechnięte zdjęcie i gadam śmieszne bzdury na filmiku nie oznacza że udaje i jest to maska. Taka jestem i staram się żeby moja ciążooporność nie zawładnęła moim życiem. Z drugiej strony, kiedy moje serce krwawi, i nie mam ochoty na nic, a widok w lustrze to nic innego jak obraz nędzy i rozpaczy w mediach społecznościowych wciąż mogę być tą ekstra fajną dziewczyną (w moim mniemaniu), która jest uśmiechnięta mimo wszystko. Życie nie kończy się na ciążooporności i nie chcę odkładać niczego na pojutrze. Mimo że piszę o tym nie chcę być też utożsamiana z problemem. Ciążooporna to Ciążooporna w internecie, a Ja to ja w normalnym życiu – po prostu Emilia.
I wiecie co jeszcze jedna mała konkluzja. Po rozmowie z jedną mamą która jest moją czytelniczką a`propos świata internetu z tej drugiej strony czyli rodzica w sieci. W środowisku ciążoopornych jest mega dużo empatii, prób niesienia pomocy i służenia radą. Owszem zdarzają się KupoBurze, ale mieści się to w granicy błędu. Mam wrażenie, że w momencie kiedy kobiety rodzą dzieci wraz z przecięciem pępowiny u dziecka, im wypełniają się jamy gruczołów jadowych. Czytając wypowiedzi niektórych matek zastanawiam się czy ja chciałabym wkroczyć w ten zakazany rewir. Wiem że to krzywdzące dla niektórych duże uogólnienie, ale niestety tak to wygląda z punktu widzenia obserwatora grup mamowych. „MaDki matkom zgotowały ten los”. Ale ta Ciążooporna się zna – „ porozmawiamy, jak będziesz miała dzieci”. Miłego dzionka :*