CIĄŻOOPORNA #dinozaurpłodności

Ciążooporna

Oj jak ja długo się zbierałam do tego, aby stworzyć tego bloga. Za namową wielu osób, oto jestem ja – Ciążooporna. Co śmieszne na każdym etapie naszych starań przekonana że znajduję się właśnie najgorszym momencie i że już gorzej być nie może. Uważałam, że mam milion lat świetlnych niepowodzeń za sobą. Jak się okazuje nie ma co się załamywać w danej chwili bo może być gorzej. Paradoksalnie te ciosy które spadają wraz z kolejną diagnozą sprawiają że z każdym dniem jesteśmy bliżej rozwiązania tej zagadki – CIĄŻOOPORNOŚCI. Zdaję sobie sprawę, że są pary które mają historie o wiele bardziej złożone i każda jest osobistą tragedią. Dlatego nie zamierzam się do nikogo porównywać. Nie miałabym odwagi napisać do dziewczyny, która stara się pół roku „Nie becz głupia, ja mam gorzej”, bo w danym momencie ten „obsikany” jednokreskowy test jest największą porażką życia. Nie mam czelności również startować do par, które mają za dobą naście lat leczenia, strat, nieudanych procedur zapłodnienia pozaustrojowego itd. Ja to ja, moja historia to moja historia. Jeśli, to czym chciałabym się podzielić pomoże choć jednej osobie przejść przez ten trudny czas będę ogromnie szczęśliwa. Ja sama pisząc tu mam zamiar sobie pomóc. Zatem zaczynajmy tę blogową przygodę. HAVE FUN 🙂

7154291223_18710e18d2_o

Jak to wypada na początku należy wstać i się przedstawić. Nazywam się Ciążooporna. Mieszkam w dalekiej północnej krainie, ale pochodzę z południowego- zachodu Polski. Za rok skończę 30 lat. Od ponad 6 jestem szczęśliwą mężatką i aktywnie czekam na dziedzica rodu w postaci dziecka. Jakbym miała jednym słowem opisać ten magiczny czas starań: ROLERCOASTER. Taka chałka emocji. Niby wszystko wiąże się z przyjemnością. Przecież seks, czyli proces tworzenia, sam w sobie jest super. Tylko jak wiadomo co za dużo to nie zdrowo. Po 50-tej porcji, każdego może zemdlić. I tak oto jak w chałce przeplatają się ze sobą w warkoczu dnia codziennego nadzieja, wiara i zrezygnowanie. Ej przecież nie jest tak źle – powiedzą niektórzy. Mamy tu dwa razy więcej pozytywnych uczuć. No i tak jest mniej więcej do połowy drugiej fazy cyklu. Hormony trzymają nas w ryzach, kolorując świat w całkiem przyjemny dla oka sposób. Jest siła do walki i pokłady motywacji. Milion zapewnień, że uda się to się uda jak nie to tym razem nie uronię łzy bo jestem silna. No ale nic nie może przecież wiecznie trwać. Wtedy wchodzi do gry to trzecie. Potrafi zniszczyć wszystko co piękne w jednej chwili. Tej wszystkim nam znanej. Poranna wizyta w toalecie w okolicach końcówki cyklu, lub odbiór wyników z laboratorium. Jedna krecha na teście i wynik <0.1 betaHCG. Moja/ nasza CYKLiczność. Moje życie od ponad 6 lat to taka właśnie sinusoida. Raz na górze raz na dole. Płynę na fali estrogenów by potem spaść z Niagary progesteronu. Czasami sama się zastanawiam kiedy to zleciało. W jaki magiczny sposób jesteśmy dalej razem i nie osiwieliśmy. Bo to jest wspólna droga pary, całe szczęście w porę to zrozumiałam. Nie liczy się tylko MOJE cierpienie, MÓJ ból i MOJE emocje. ON też to przeżywa- na swój sposób, gdzieś tam głęboko w środku skrycie ale przeżywa. To chyba jedyny uniwersalny  klucz, żeby przetrwać – wyzbyć się egoizmu.44437946264_b550944a83_c